top of page
  • Zdjęcie autoraJacek Zamecki

Disco polo, a awangardowa muzyka klasyczna - marginalna muzyka dla koneserów



W dobie wszechobecnej popkultury, powszechnego dostępu do streamingów i platform jak YouTube możemy zgłębiać najgłębsze czeluści internetu. Często trafiamy tam na materiały wątpliwej wartości intelektualnej. Napotykamy amatorskie nagrania zrealizowane tosterem w salonie przedzielonym meblościanką jak i profesjonalne produkcje dance z tekstami skupiającymi się wyłącznie na sferach intymnych oraz sposobami tych właśnie “wykorzystania”. Jednym słowem zgłębiamy papkę, której wartość kulturowa jest co najwyżej znikoma, a powszechną kulturę w obecnym świecie prędzej napotkamy w jogurcie niźli w internecie. W skrajach braku gustu wyłaniają się nam dwa filary muzyki przez zdecydowanie małe “m” (reszta liter też pozostaje niewielkich rozmiarów). Pierwszym filarem, jasno błyszczącym cekinami, dresem z kreszu i cygańskim akordeonem rodem z tramwaju linii 10 przejeżdżającego przez wrocławski plac Dominikański w godzinach szczytu jest jakże popularne w naszym kraju “disco polo” (małych liter używam tu celowo). Drugim zaś muzyka widownianych pustostanów, pełna zgrzytów i pisków, których porządek rozumie wyłącznie twórca, a reszta skąpej widowni jedynie kiwa głowami, aby nie dać po sobie poznać, że zasadniczo nikt nie wie o co chodzi. Tą muzyką jest klasyczna muzyka awangardowa. Oba jakże niby skrajne filary mają jednak ze sobą bardzo wiele wspólnego, czego mam zamiar tutaj dowieść.


Zacznijmy od faktu, że “Są granice przyzwoitości, których nie powinno się przekraczać”. Czym jest zatem krążek Zenona Martyniuka wydany na płycie winylowej w okładce z 24 karatowego złota? W głowie kołacze mi się jedynie myśl, że to jak parówka 90% kartonu zapakowana w mahoniowa szkatułkę by świeciła nad kominkiem niczym urna zmarłego członka rodziny. Ani to dobre, ani fajne, ani nawet powód do dumy. Bo przecież nikt, no prawie nikt nie kupuje disco polo tak nam wciskanego przez reżimowe media. Dowodem tego jest fakt, że w 2012 roku w czołówce odtwarzanych teledysków na darmowym YouTube był w Polsce właśnie teledysk “Ona tańczy dla mnie” jednak w statystykach sprzedażowych sklepów muzycznych w pierwszej setce najlepiej kupowanych płyt znalazło się dokładnie “zero” produkcji disco polo. Tę samą nawiasem mówiąc tendencję można zauważyć w różnicy gustów użytkowników serwisu Spotify, którzy opłacają subskrypcję, a tymi, którzy korzystają nie płacąc. Jak można się domyślić, Ci płacący wybierają zdecydowanie bardziej wartościowy kontent do słuchania. No więc: nikt nie chce kupować disco polo, tak jak z resztą nikt nie chce zajadać parówek 90% kartonu. Bo disco polo to, cytując klasyka “kotlet z psa, trzeciej kategorii, pomielony razem z budą” i nawet po oczepinach, bawiąc się do “Majteczek w kropeczki” wuj Stanisław o tym wie. Zdawać by się mogło, że zatem kupujący stroniąc od chłamu zmierzają w stronę półek z ambitnym materiałem. Tu niestety niespodzianka. Zdecydowanie nie zmierzają, ani nie mają dokąd bo awangardowa klasyka najwyższych lotów też się nie sprzedaje więc po co wykładać ją na półki. Na dodatek nikt przy zdrowych zmysłach nie włączy sobie po ciężkiej pracy Edgara Varese i jego choćby “Ionisation” bo nie jest to muzyka dla ukojenia zdrowego, acz zmęczonego umysłu. Nie żebym z moimi gustami zatrzymał się na lekko dziecinnym Haydnie czy jego popkulturowych odpowiednikach jak “Myslovitz” lecz w muzyce powstało wiele wartościowego contentu i nawet nie trzeba długo szukać by trafić na Queen, Locomotiv GT, Coltrane'a czy Strawińskiego. Niby muzyka zawsze pozostaje muzyką bez względu na wartość jednak nawet ta użytkowa potrafi zawierać piękną i mądrą warstwę poetycką czy skomplikowane, acz strawne rozwiązania harmoniczne. To właśnie niestrawność po przesłuchaniu nagrania disco polo czy transmisji z koncertu w ramach Musica Electronica Nova sprawia, że oba powyższe filary marginalnej muzyki są sobie tak bliskie. Po krótce nie da się ani na trzeźwo, ani z przymusu przyjąć najdrobniejszej porcji disco polo czy awangardy. Może po kilku głębszych i sporej dawce LSD człowiek mógłby doszukiwać się katharsis w nagraniach Messiaena jednak w przypadku Martyniuka sprawa jest z góry zdana na porażkę.


Tu chciałabym zaznaczyć, że sprzedaż wskazująca na gusta też nie jest wystarczającym argumentem gdyż takowa, jaką mamy w Polsce praktycznie nie istnieje. Ludzie prędzej staną w kolejce do Starbucks po kawę niźli po płytę w Empiku. Warto tu dodać, że koszt przygotowania kawy w Starbucks to jakieś 2 zł, gotowa jest ona w 2 minuty a spożywamy ja w parę chwil (choć kubkiem możemy chwalić się w mediach społecznościowych przez cały dzień). Wydanie płyty to koszt dziesiątek tysięcy złotych, miesięcy lub nieraz lat życia, koszt siwiejącej głowy, a kupujący cieszyć się może nagraniem do końca swoich dni. Przeciętny Kowalski jednak kupi kawę i dalej będzie narzekał, że na kulturę pieniędzy to on nie ma. Tutaj właśnie polskie gusta i priorytety się walą czyli nie sprzedaje się dobrze ani disco polo, ani awangarda, ani ogólnie żadna muzyka na płytach.


A może by tak zrobić koncert? Jest to miejsce tajemniczej więzi pomiędzy artystą, a jego fanem, słuchaczem czy kimś kto właśnie przechodził z tragarzami i wstąpił na chwilę. Zajrzyjmy na pierwszy, lepszy koncert współczesnej muzyki awangardowej. Uchylamy drzwi sali koncertowej i pierwszym co rzuca się w oczy jest wyjątkowo mała frekwencja wśród publiczności. Czy to COVID i obostrzenia rządu, czy może organizacja widowni nie wywiązuje się ze swoich obowiązków, czy dajmy na to zabrakło pieniędzy na reklamę? Nic z tych rzeczy. Seria pisków i szumów docierających ze sceny, generowanych przez skomplikowane algorytmy stworzone w Max/MSP wwiercają się w głowę niczym młot udarowy sąsiada o godzinie 7 nad ranem. Nikt przy zdrowych zmysłach nie przetrwa w zdrowiu takiego ataku na swój mózg, siedzą tu zatem widać najwytrwalsi. Gdyby policzyć ich na palcach zdecydowanie moglibyśmy amputować sobie jedną z rąk bo tylko ta druga nam wystarczy. Jest to jakby popis umiejętności programistycznych, a nie koncert pełną parą, z owacjami na stojąco i unoszącym się dachem filharmonii. Coś jak poranne spotkanie zespołu programistów pojedynczej komórki w “IBM” tyle że z działającym modemem wdzwaniającym internet w tle. Więź, o której pisałam wyżej jest zatem znikoma bo artysta stojący na scenie za ścianą monitorów skupiony jest wyłącznie na swoim ego, a każdy z siedzących na widowni ma w głowie tylko myśl, że zaraz, w trakcie przerwy otworzą bufet i przy lampce czerwonego będzie można pochwalić się swoimi nowymi dokonaniami zaprogramowanymi w Pythonie lub C++.


Co zatem z koncertem disco polo? W większości przypadków jest to festyn, na który ludzie trafiają przypadkiem, skuszeni zapachem kiełbaski z grilla i chrzczonym piwkiem lanym z kija prosto w gustowny plastik. Na taki występ (celowo występ, nie koncert bo w 90 procentach jest pełnym playbackiem) ludzie biją tłumnie lecz czy to muzyka jest sprawcą wysokiej frekwencji? Raczej chęć spędzenia czasu na wolnym powietrzu, spożycia paru niezdrowych przekąsek i popicia alkoholem. Dla umilenia czasu dziatwy można zakupić balon z Elsą, różową watę cukrową lub pająka z pompką. Dla tych doroślejszych w menu znajdziemy obok główno-udającego na scenie dwie, skromnie ubrane tancerki kuszące swoimi wdziękami w rytm zawadiackiego Um-pa-um-pa. Jest na co popatrzeć, jest co zjeść i popić lecz niestety, o zgrozo, nie ma czego posłuchać. Zupełnie inaczej się mają koncerty gwiazd disco polo w salach koncertowych. Dodam tutaj, że disco polo wdziera się ostatnio do poważnych instytucji jakby zaistnienie na poważnej scenie czyniło Cię lepszym i bardziej dostojnym. Piszę tutaj o jednym z wielu takich koncertów, mianowicie o benefisie lidera zespołu Akcent na deskach Opery Podlaskiej. Na widowni sami wielbiciele pooczepinowych hitów epatujący tępym uśmiechem i wyrazem twarzy nie skażonym myślą. Występ, bo wszak nie koncert należał do tych ważniejszych w kalendarzu fana disco polo więc niektórym nawet nie trzeba było dopłacać by przyszli. Darmowe wejściówki na tego typu koncerty, rozdawane w fabryce na dzień kobiet rozchodzą się jak ciepłe bułeczki bo to chyba właśnie o te bułeczki chodzi, czekające na spożycie w bufecie w przerwie. Więc nikt, zupełnie jak w przypadku awangardy nie pójdzie na koncert disco polo z własnej woli by tam podziwiać performera z fryzurą czeskiego bramkarza, o aparycji i talencie podstarzałego klawiszowca grającego z dyskietki na dancingu seniorów w restauracji Wieniawa.


Mój lekko uszczypliwy wywód dowodzi, że awangarda jak i disco polo są tworem wyłącznie dla koneserów. Jedni przepełnieni własnym ego, drudzy zaś wyzbyci gustów za rękę wspierają zbędne narośla kultury. A można przecież dużo piękniej czego dowodzi wystąpienie Kuby Badacha w programie drugiego Kuby, tym razem Wojewódzkiego gdzie ten pierwszy doskonale unaocznia jak można cudownie zaśpiewać i zaaranżować “Ona tańczy dla mnie”. Do takich jednak wyżyn zbliżamy się dopiero przy niewielkim poświęceniu lat doskonalenia zawodowego, wykształcenia kierunkowego i budowanej w sobie wrażliwości na piękno. Nie każdego performera stać na tak skromne poświęcenie. Wolimy szybko, skrótem między ogródkami i po linii najmniejszego oporu dotrzeć do chwiejnej chatki nazywanej domem. Tak szybko jak do celu dochodzimy tak szybko znikamy ze sceny. Może warto zmienić nasz cel z popularności na sławę, która nierzadko bywa wieczna. Nie warto zaś pielęgnować nadmiernie swego ego bo nasza twórczość ma charakter służalczy czy tego chcemy czy nie tak jak praca lekarza czy nauczyciela wymaga serca do wykonywania swego zawodu. Bez świadomych odbiorców nasze twory są tylko pyłem wypuszczonym w próżnię.


Sam w swojej pracy twórczej jak i przetwórczej dbam o najmniejszy szczegół pisanego tekstu, odpowiednio wybrane akordy i złożoność kontrapunktyczną kompozycji. To sprawia, że choć jestem dopiero w drodze będąc na jej końcu nie zawstydzę się spoglądając wstecz. W swojej twórczości również sięgam po popularną muzykę średnich lotów i staram się uczynić ją ambitniejszą, milszą uchu, jazzową acz strawną. Cytując klasyka “Graj tak, aby inni chcieli z Tobą grać” dopowiem “Graj tak, aby inni chcieli słuchać i na dodatek graj z głową”. Choć czasem ciężko to jednak jest to droga, którą warto przejść. “Ad augusta per angusta”.



Źródła:
  1. Serwis “Youtube”

  2. “Grove Music Online”

  3. Portal informacyjny “Natemat.pl”

  4. Statystyki sprzedażowe Empik na rok 2012

  5. Statystyki popularności muzyki dla serwisu Spotify

  6. Nagranie programu “Kuba Wojewódzki” z udziałem Kuby Badacha

  7. Cytat z wypowiedzi Milesa Davisa “Graj tak, aby inni chcieli z Tobą grać”

  8. Cytat z dramatu “Hernani” Wiktora Hugo “Ad augusta per angusta” (tł. Do wielkiego przez wąskie)

  9. Cytat z filmu “Psy” “Kotlet z psa, trzeciej kategorii, pomielony razem z budą”

Comments

Rated 0 out of 5 stars.
No ratings yet

Add a rating
bottom of page